O szatanie będzie Druh Boruch prawił. O postmodernistycznym szatanie, czyli takim, który łączy w sobie modernizm "Lucifera" nikogo innego, jak wieszcza większego nieco kalibru (ale tylko nieco większego, żeby sobie nie wyobrażał, że na naszych obozowych wieczornicach zagości na dłużej), Tadeusza Micińskiego, z diabłem, a raczej jego remizową inkarnacją czasów ponowoczesnych. Owa druga odmiana pochodzić będzie z tekstu osławionego Big Dance pod tytułem "Brązowe dziewczyny".
Krótki, postmodernistyczny eksperyment posłuży nam, abyśmy zobaczyli, że o tych samych sprawach można mówić zupełnie innymi językami.
Niech zatem przemówi autor "Bazylissy Teofanu", brodaty demon cyganerii artystycznej.
Jam ciemny jest wśród wichrów płomień boży,
lecący z jękiem w dal -- jak głuchy dzwon północy --
ja w mrokach gór zapalam czerwień zorzy
iskrą mych bólów, gwiazdą mej bezmocy.
Prawda, że srogo się zrobiło? Ale są to jedynie pozory. Pragnę uspokoić konserwatywnie myślących czytelników, że w żadne satanizmy Druh Boruch bawić się nie zamierza. Te zabawy pozostawmy smutnym chłopcom w czerni, którym ksiądz jedynkę za brak zeszytu na religii postawił. Sens tego zagadkowego czterowiersza wyjaśnia się, gdy zestawimy go z kolejnym wyimkiem tekstu.
Lubię w swoim dresie, jeździć w mercedesie
I chociaż dość mały mam mózg.
Lubię sobie z rana obejrzeć Pudziana,
Rzucić po śniadaniu wiąche bluzg.
Widać doskonale, że analiza równoległa pozwala z tekstu Micińskiego wydobyć nowy sens. Żaden tam Lucifer, ale poczciwy polski Boruta, czy Rokita, który swój mały, małpi móżdżek nazywa "głuchym dzwonem północy", a wiącha jego bluzg staje się "iskrą bólów". Rzeczony szatan pewnie po meczu śpiewa "Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało" i siedząc w klapkach marki Kubota popija odżywcze piwo z Biedry, 1.99 PLN za puchę.
Ja -- otchłań tęcz -- a płakałbym nad sobą
jak zimny wiatr na zwiędłych stawu trzcinach --
jam błysk wulkanów -- a w błotnych nizinach
idę, jak pogrzeb, z nudą i żałobą.
Podmiot liryczny płacze nad swoją egzystencją. Wrażliwy z niego chłopak, nie ma co. Histeryzuje i przesadza. A może ma powody? Co na to wieszczyki z Big Dance?
Chociaż mam muskuły - takie są reguły,
Ja nie jestem twardy jak głaz.
Kiedy serial rusza, płacze moja dusza
I w mym oku kręci się łza.
No i się wyjaśniło. Serial, a nie żadne egzystencjalne pierdu - pierdu. Błysk wulkanów to po prostu rozpoczęcie serialu. Na przykład "Klanu", i to wedle Hitchcockowskiego stwierdzenia, że film powinien zacząć się trzęsieniem ziemi, a potem napięcie powinno rosnąć. Pewnie Marek Mostowiak pokłócił się z córkami. Nie ten serial? Kto by się tym przejął?
Jak widać, satanizm moderne nie taki straszny, jak go malują. W groźnym, mizantropijnym diable kryje się gdzieś wrażliwa, polska dusza, która wzrusza się prostymi przyjemnościami, a gdy zajdzie taka potrzeba, dres włoży i w mordę przyfasoli komu trza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz