piątek, 29 czerwca 2012

Kostka Rubika

Mówią, mówią że
Mówią, że to nie jest Rubik... nie


Mamy do czynienia z nie lada zagadką. Proszę spojrzeć na ramoneskę Piotra "Klaszcz" Rubika, na której widnieją naszywki legendarnych kapel metalowych: japońskiego Sabbat, amerykańskiej thrashmetalowej trupy Sadus oraz Entombed. Tych ostatnich nie trzeba przedstawiać. Kto ma znać ten zna. Mądremu dość. I byłoby wszystko git, gdyby nie pewne znalezisko, na które natrafiła ekipa poszukiwawcza nagnana przez druha Borucha. Odnaleziono kostkę Rubika. Nie sześcianik z ruchomymi ściankami, ale kultowy, wśród harcerzy i kindermetali plecak, w którym mieszczą się takie precjoza jak dyskietka z empetrójkami Behemotha, farbki do malowania twarzy, egzemplarz "Metal Hammera" z plakatem Linkin Park, a także zeszyty do gimnazjum.


Co może mieć w plecaku nasz bohater? Może "pachnący chlebem dom z roześmianą buzią twą"? Nie, zdecydowanie za mało przestrzeni. To może "koraliki wspólnych lat i zim, fotki gdzie na zawsze ona z nim"? Już prędzej. A druha Borucha, jako prawdziwego harcerza, szczególnie zainteresowały te fotki. Czyżby Piotr R.również wysyłał coś do suczki Ramony? W każdym razie zawartość plecaka pozostaje nierozwiązaną zagadką. Takim samym nieodgadnionym sekretem pozostanie już chyba dysonans, który rozbrzmiewa pomiędzy kultową ramoneską (coś nieprzypadkowa to zbieżność, pan R. musiał wysyłać coś do przyjaciółki Kory), a kostką. Kostką Rubika, na której malują się zdecydowanie inne naszywki.

 A niech mówią. Na prawdziwą sztukę zawsze jest czas.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Szatan postmodernistyczny


Zdenerwował się nam tajemniczy wieszcz z poprzedniego odcinka. Pogróżek śmierci przez wytarzanie w fiołkach jeszcze nie dostałem, więc mogę spać spokojnie, a na dzisiaj, misiaczki kochane, coś z zupełnie innej beczki kapusty.
O szatanie będzie Druh Boruch prawił. O postmodernistycznym szatanie, czyli takim, który łączy w sobie modernizm "Lucifera" nikogo innego, jak wieszcza większego nieco kalibru (ale tylko nieco większego, żeby sobie nie wyobrażał, że na naszych obozowych wieczornicach zagości na dłużej), Tadeusza Micińskiego, z diabłem, a raczej jego remizową inkarnacją czasów ponowoczesnych. Owa druga odmiana pochodzić będzie z tekstu osławionego Big Dance pod tytułem "Brązowe dziewczyny".
Krótki, postmodernistyczny eksperyment posłuży nam, abyśmy zobaczyli, że o tych samych sprawach można mówić zupełnie innymi językami.
Niech zatem przemówi autor "Bazylissy Teofanu", brodaty demon cyganerii artystycznej.

Jam ciemny jest wśród wichrów płomień boży,
lecący z jękiem w dal -- jak głuchy dzwon północy --
ja w mrokach gór zapalam czerwień zorzy
iskrą mych bólów, gwiazdą mej bezmocy.


Prawda, że srogo się zrobiło? Ale są to jedynie pozory. Pragnę uspokoić konserwatywnie myślących czytelników, że w żadne satanizmy Druh Boruch bawić się nie zamierza. Te zabawy pozostawmy smutnym chłopcom w czerni, którym ksiądz jedynkę za brak zeszytu na religii postawił. Sens tego zagadkowego czterowiersza wyjaśnia się, gdy zestawimy go z kolejnym wyimkiem tekstu.

Lubię w swoim dresie, jeździć w mercedesie
I chociaż dość mały mam mózg.
Lubię sobie z rana obejrzeć Pudziana,
Rzucić po śniadaniu wiąche bluzg.


Widać doskonale, że analiza równoległa pozwala z tekstu Micińskiego wydobyć nowy sens. Żaden tam Lucifer, ale poczciwy polski Boruta, czy Rokita, który swój mały, małpi móżdżek nazywa "głuchym dzwonem północy", a wiącha jego bluzg staje się "iskrą bólów". Rzeczony szatan pewnie po meczu śpiewa "Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało" i siedząc w klapkach marki Kubota popija odżywcze piwo z Biedry, 1.99 PLN za puchę.

Ja -- otchłań tęcz -- a płakałbym nad sobą
jak zimny wiatr na zwiędłych stawu trzcinach --
jam błysk wulkanów -- a w błotnych nizinach
idę, jak pogrzeb, z nudą i żałobą.


Podmiot liryczny płacze nad swoją egzystencją. Wrażliwy z niego chłopak, nie ma co. Histeryzuje i przesadza. A może ma powody? Co na to wieszczyki z Big Dance?

Chociaż mam muskuły - takie są reguły,
Ja nie jestem twardy jak głaz.
Kiedy serial rusza, płacze moja dusza
I w mym oku kręci się łza.


No i się wyjaśniło. Serial, a nie żadne egzystencjalne pierdu - pierdu. Błysk wulkanów to po prostu rozpoczęcie serialu. Na przykład "Klanu", i to wedle Hitchcockowskiego stwierdzenia, że film powinien zacząć się trzęsieniem ziemi, a potem napięcie powinno rosnąć. Pewnie Marek Mostowiak pokłócił się z córkami. Nie ten serial? Kto by się tym przejął?

Jak widać, satanizm moderne nie taki straszny, jak go malują. W groźnym, mizantropijnym diable kryje się gdzieś wrażliwa, polska dusza, która wzrusza się prostymi przyjemnościami, a gdy zajdzie taka potrzeba, dres włoży i w mordę przyfasoli komu trza.

piątek, 8 czerwca 2012

Gotycka woda z mózgu

Przeglądając internet, natknąłem się ostatnio na lastfmowy profil pewnego nadwrażliwego pogańskiego gota. Chłopina pozuje w rozchełstanej koszuli, mętnym wzrokiem patrząc w dal, w poszukiwaniu rusałek, czy innych świtezianek. A muzyczka ino, ino, a muzyczka rżnie. Tiamat, Dreadful Shadows, Inkubus Sukkubus oraz inne nazwy, które boję się tu przytaczać, aby i mnie jakieś słowiańskie licho nie opętało. Okej, okej, muzyczka jak muzyczka, dramatem jeszcze by nie była, gdyby nie fakt, że romantyczny chłopiec wiersz napisał.

Ostatnio Druh Boruch dokonał wnikliwej analizy tekstów paru zespołów młodzieżowych, ale przy tym dziele wszelkie umiejętności harcmistrza zamarły. Wiersz jest o kwiatach i odsłania jakże piękne i wrażliwe wnętrze. Przeczytajmy.

Fiołki

O me lube i kochane,
nie patrzcie na mnie jakby zapomniane,
serce moje waszą wonią oddychające,
bijące na wygnaniu,
tak jak wy samotnie w cieniu tkwiące,
bez was jestem jak źdbło uschłego trioletu,
jak słońce żałobnie światłem rwące,
a serce moje tkliwe koloru waszego jest fioletu,
oczy łzą księżycową lamentujące.



Jedyne, co mogę zrobić, to udzielić porady medycznej.
1. Za dużo "Cierpień młodego Wertera". Chłopie, nigdy więcej. Wyrzuć tę książkę.
2. Za dużo gothic idiothic. Kto mi teraz powie, że ta muzyka nie ma szkodliwego wpływu na świadomość człowieka?
3. Proszę posłuchać dziesięć razy "Reign in Blood", dziesięć razy "Killing Technology" i dziesięć razy "Never Mind the Bollocks". Objawy ustąpią.

Na koniec, żeby nie było, że jestem niewrażliwym bucem i potrafię tylko ironizować, czy sarkastycznie wyśmiewać biednych gotów i poetów z bożej łaski, sam podzielę się moimi wierszami o kwiatach.

Kalafiory


Neverending story,
wpier****m kalafiory.


Brokuły


Krowy, osły, muły,
wszystko wpier***a brokuły.


I to było tyle na dzisiaj. Odżywiajcie się zdrowo, pszczółki!

wtorek, 29 maja 2012

Sąsiadka z Labiryntu Fauny


Matury już za nami, ale na ćwiczenie analizy tekstów poetyckich zawsze jest czas, zatem Druh Boruch będzie próbował dokonywać wnikliwego spojrzenia na poezję. A poezja - jak sama nazwa wskazuje - jest poetycka, piękna i w ogóle taka, że ach. Po prostu czytać! Dzisiaj na warsztacie mamy połączone siły zespołów disco polo: Toples oraz Hunter. O przepraszam, ten drugi gra chyba coś z pogranicza reggae oraz pogańskiego country, ale to szczegół. Oba teksty są niezwykle głębokie, więc ich zestawienie nie powinno dziwić nikogo, kto uważa się za konesera ars poetica. Zaczynajmy!

Sama w domu jest, jej mąż pracuje w nocy
Wiesz dokładnie że, nie może was zaskoczyć.
Pukasz do jej drzwi, otwiera Ci pół naga
Zdobyć doświadczenie, Sąsiadka pomaga

Podmiot liryczny podkreśla samotność opisywanej kobiety. Proszę zwrócić uwagę na archetypowość nakreślonej sytuacji lirycznej. Jest noc. Dziewczyna znajduje się sama w domu i oddaje się marzeniom. Może studiuje Pascala, albo Kierkegarda. Zważywszy na fakt, że noc jest symbolem wiedzy tajemnej, można stwierdzić z całą pewnością, iż wchodzący do domu mężczyzna dozna iluminacji. Miłość erotyczna zespoli się z poznaniem arkanów wiedzy. Nagość dziewczyny symbolizuje jej duchową gotowość na przemianę - siebie i spotkanego mężczyzny.

Jesteś królem świata
W twoim małym śnie
Tu nieodwracalne
W żywe zmienia się
Zło zwyciężasz dobrem
Nie wiesz co to lęk
Nieprawdopodobne...
W pewność zmienia się...
Zmienia cię...

Powyższe słowa kieruje do adresata wspomniana powyżej kobieta. Mężczyzna znalazł się w tajemniczym domostwie, skąd nie ma już wyjścia. Musi zespolić się z niewiastą, niczym złapany w pułapkę ptak, jeszcze czuje wątpliwości, jeszcze miota się między wiedzą, a ignorancją. Dochodzi do zbliżenia i "nieprawdopodobne zmienia się w pewność". Paradoks ów będący oksymoroniczną antytezą podkreśla sytuację, w której znalazł się nieświadomy, tego, co go za chwilę czeka, mężczyzna.

Nie da Ci tego Ojciec, nie da Ci tego Matka
Co może dać Ci dzisiaj, Twa bliska Sąsiadka.
Nie da Ci tego żona, nie da kufelek piwka
Co może dać Ci dzisiaj Sąsiadka z naprzeciwka

Nastrój wiersza ponownie ulega zmianie. Anafory i rytmiczność zaznaczają, że człowiek, który znalazł się w domu swojej tajemniczej sąsiadki, doznał oświecenia i wie już, czym ma się kierować w życiu. Ani żona, ani matka, czyli przecież osoby najbliższe, nie będą w stanie ugasić faustycznego głodu rozpalonego do granic umysłu mężczyzny. Podobną sytuację skreślił Krasiński w "Nie - boskiej komedii". Tam Dziewica kusi Męża swoim ciałem. Mąż odchodzi od Żony i ponosi klęskę. Dał się zwieść. A co się stało w omawianym przez nas liryku?

W twoim świecie cudów
Jest ogromny mur
Mieszka za nim Pokrak
Zna miliony bzdur
Jeśli w to uwierzysz
Wszystko zmieni się...
Niewyobrażalnie...
Zmieni się...


Widać, że nasz bohater również został wykorzystany. Sąsiadka została nazwana Pokrakiem. To mistyczne imię nosi zapewne po legendarnym władcy Krakowa - Kraku, skąd wnosić możemy, że sytuacja liryczna rozgrywa się w Małopolsce. Kobieta milionami bzdur skusiła mężczyznę i znów mamy do czynienia z metamorfozą. "Zmieni się" - mówi podmiot liryczny, mając na myśli egzystencję człowieka, który, nieświadomy grożącego mu niebezpieczeństwa, udał się na nocną wizytę do sąsiadki.

Robisz pierwszy krok, wiesz czego oczekuje
Czeka kiedy znów, Twe żądło Ją ukłuje.
Ranek zbliża się, wychodzisz niewyspany
Plan dzisiejszej nocy, wzorowo wykonany.

Wiersz kończy się niespodziewaną puentą. To, co wydawało się zagrożeniem, niebezpieczeństwem, okazuje się tylko banalną przygodą. Wiedza tajemna - czymś błahym i nieistotnym. A może nie? A może tajemnicza sąsiadka zmieniła bohatera w pszczołę? Wszakże podmiot liryczny pisze o żądle, które ma wkrótce ukłuć (i to kolejny raz) samotną kobietę. Jaki jest cel tego ukłucia, wie tylko podmiot liryczny. I tak kończy się niezwykły utwór opowiadający o sąsiadce z labiryntu Fauny. Kobiecie magicznej, potrafiącej wabić adoratorów, a potem zmieniać ich w przedstawicieli królestwa zwierząt. W końcu Labirynt Fauny jest miejscem, w którym każdy może przetransformować swoją ludzką powłokę w borsuka, bobra, krokodyla, a nawet myszę polną.

P.S. Wykorzystano fragmenty tekstów "Sąsiadka" Toples oraz "Labirynt Fauna" Hunter. Redakcja długo zastanawiała się, który bardziej wzrusza. Pojedynek skończył się remisem.

czwartek, 5 stycznia 2012

Senne niedźwiedzie


Kupiłem nową płytę Siekiery. Ba, uczyniłem to nawet po wysłuchaniu umieszczonego w sieci numeru "Przekwitło lato". Niezły numer, a raczej żart - tak pomyślałem po raz pierwszy, ale postanowiłem zaryzykować i nabyć "Ballady na koniec świata", gdy tylko pojawią się w sprzedaży.

Punkowcy zapewne będą niemile zaskoczeni, ale z drugiej strony artysta ma prawo robić z nazwą to, co tylko sobie wymarzy. Więc i ma prawo Tomasz Adamski pod szyldem Siekiery nagrać płytę z poezją śpiewaną, bo właśnie ten gatunek dominuje przez trzy kwadranse trwania materiału.

A ja mam mieszane uczucia. Z pewnością jest to najsłabszy materiał Siekiery. "Nową Aleksandrię" uważam za jedną z najlepszych polskich płyt, chociaż zespół rżnął wesoło z Killing Joke i Joy Division. Natomiast retrospektywa "Na wszystkich frontach świata" to jedna z lepszych punkrockowych rzeczy nagranych w kraju nad Wisłą. Jako staremu dziadowi podobują mi się te poetyckie klimaty, którym uległ Adamski, może jedynie "Przekwitło lato" jest nazbyt pretensjonalne i przypomina niechybnie jakieś Stare Dobre Małżeństwa. Wolę Nowy Zły Rozwód. Grzesio Turnau to nienajlepszy pomysł, albo Boguś - świeć Panie nad jego duszą - Łyszkiewicz. Wyrzucić ten numer i płyta zyskałaby blasku.

Atmosfera niekiedy staje się bardziej niepokojąca i to są chyba najlepsze momenty "Ballad na koniec świata". Pomagają w tym dźwięki klawiszy, które czasem zbliżają się do estetyki muzyki filmowej.

Jest jednak pewna rzecz, która wyłamuje się na minus. Są to teksty. Nie trafiają do mnie epitety "senne niedźwiedzie", czy "odwieczny miód zapomnienia". Również jakoś specjalnie nie identyfikuję się z podmiotem lirycznym, który - opisując pojawienie się diabła w swoim pokoju - rzuca szczegółem "tuż obok kapcia wylękniona mysz". Ten kapeć, panowie, ten kapeć. To tak, jakby w "Egzorcyzmach Emily Rose" pojawiła się żółta, gumowa kaczuszka. Nie kupuję takiej niezamierzonej groteski.

Wolę punkowy Siekierowy turpizm, albo nowofalowy minimalizm. Szewc zabija szewca, bumtarara, bumtarara.

poniedziałek, 4 października 2010

Bajka o trzech świnkach

Powraca druh z niebytu, za wszystkie grzechy żałuje i obiecuje poprawę.

No, a teraz krótki komentarz na temat kilku płyt, które w ostatnich miesiącach ukazały wszystkim słuchaczom swoje mroczne piękno. Żadnej nie dosłuchałem do końca, zaiste, zbyt srogie to zadanie.

Pierwsza rzecz to najnowsza płyta zespołu, bez którego nie byłoby symfonicznego metalu (może to i lepiej, gdyby nie było?), "Sitra Ahra" Theriona. Tutaj, przyznaję się, zadanie mnie przerosło. Nie dałem rady nawet zmęczyć połowy. Zespół przygotował, tradycyjnie już, mariaż biednych, heavymetalowych riffów i czegoś, co metalowcy biorą za muzykę klasyczną - w rzeczy samej klasyki nie słuchają, więc skąd mają wiedzieć, cóż to takiego? Niby - operowe wycia, orkiestracje niczym ze "Zmierzchu" i absolutnie wyprana z jakiejkolwiek agresji warstwa gitarowa. W sam raz na wieczorek zapoznawczy na Oazie.

Drugie cudo to najnowszy album Atrocity. O zgrozo, zespół ten grał kiedyś death metal. Wystarczy pobieżne spojrzenie na zdjęcie mrocznej zgrai w lesie i już widać, że z żadnym porządnym graniem ekipa nie ma niczego wspólnego. Zabijcie mnie, dałem radę tylko czterech pieśni wysłuchać. Brzmiały one, jakby pijany elf wywnętrzał swoje uczucia po przegranej grze w Eurobiznes. Trzy dźwięki klawiszy na krzyż, co ma oznaczać darkwave, później skoczne rytmy, co każe się domyśleć inklinacji folkowych. Tylko tańczyć się przy tym nie da, od razu zwracamy pożywienie.

I trzecie caco, wydane pod srogim, nordyckim mianem "Axioma Ethici Odini". Ach, zrobiło się norwesko, bo i zespół z krainy fiordów. Enslaved, bo o panach właśnie mowa. Do tej pory nawet mi nie wadzili, nie kupiłem ani jednej ich płyty, ale grali poprawnie, czasem nawet intrygująco. Tutaj zaś pozazdrościli pewnikiem kolegom po blackmetalowym fachu i dodali szybkiego tempa. Tyle, że agresji to nie zwiększyło. Nadal mamy do czynienia z pseudoprogresywnym graniem, tylko, że pan wokalista więcej wymiotuje, niż śpiewa. Ot, cała różnica. A reklama dźwignią handlu, więc ktoś się chyba na taki numer złapał. Tu wytrzymałem siedem kawałków z dziewięciu i jestem z siebie cholernie dumny, że dałem radę.

niedziela, 20 czerwca 2010

Goodbye, gay pride, czyli o polskim indie gawęda krótka


Polskiego indie rocka raczej nie lubię. Taki z niego niezależny produkt, jak niezależni są obywatele UE. Bawią mnie kolejne zespoły brzmiące identycznie, prawie identycznie lub zupełnie tak samo. Tautologia w poprzednim zdaniu zamierzona, tak samo tautologiczna jest muzyka polskich zespołów grających indie rocka. Na początku dwie kapele, które jednak lubię. Zanim druhowi zarzucicie niekonsekwencję, radzę powrót do zdania pierwszego, gdzie znajduje się magiczne słówko "raczej".

Lubię Muchy i lubię Bruno Schulz. Grają podobnie, z tym, że ci drudzy nieco ambitniej. Ale nie lubię Kombajnu Zbierającego Kury po Wioskach, Kumki Olik i Hatifnats. Te trzy zespoły łączy jedna koszmarna rzecz, mianowicie wokale. Męskie. Taaaa, one powinny być męskie, ale nie są. Dlaczego? A dlatego, że dziewczęca publika lubi chłopców o kobiecej wrażliwości (bo takich łatwiej pod pantofel wepchąć), którzy chodzą w obcisłych koszulkach i śpiewają cienkimi głosikami eunuchów. Model męskości od pewnego czasu wynaturza się sromotnie, zamiast przy Nicku Cave, dziewczęta dostają odmiennych stanów świadomości przy wokalistach Radiohead czy Sigur Ros. W Polsce, tak jak na Zachodzie, w końcu jesteśmy w Jewropie, tacy śpiewacy są w cenie. Zarówno żaba z Kumki Olik, operator Kombajnu, lub mumin z Hatifnats. Wszyscy trzej prezentują histeryczną, przegiętą manierę, której osobiście nie znoszę, i nawet jeśli ich nieoryginalnej muzyki mógłbym posłuchać, to gdy pojawia się śpiew, wysiadam. To jest niesmaczne, tak samo jak widok dwóch mężczyzn całujących się na ulicy. Nie powiem, że wokale te są gejowskie, bo George Michael lub Rob Halford, jako zdeklarowani homoseksualiści, mają o wiele więcej męskości w swoich głosach niż ci nadwrażliwi, introwertyczni chłopcy w swetrach, śpiewający swoje żałosne emo-teksty.