W najnowszym numerze "Teraz Rocka" wkładka z... Opeth. Przetarłem głazy - jak to mówią Rosjanie - ze zdumienia. To pismo nigdy nie było dobrym miernikiem gustów, ale tutaj już ktoś wyraźnie przesadził. Zaglądam ciekawy, jak oceniono płyty tegoż zespołu i czemu mnie nie dziwi, że recenzjami zajął się Jordan Babula. Pan ów znany jest z tego, że recenzji pisać nie umie, a jak już coś napisze, to nie wiadomo czy z żalu odmawiać Godzinki czy Litanię do Wszystkich Świętych.
Dwie najlepsze płyty Opeth - debiut "Orchid" i drugi album "Morningrise" - jegomość znawca ocenił na trzy oraz trzy i pół gwiazdki, a płyty najgorsze miały odpowiednio wyższe noty. Dziś więc o dwóch sprawach będzie.
1. OPETH
Jakem wspomniał wyżej, dwie najlepsze płyty kapeli to dwa pierwsze albumy. Wówczas muzyka, którą grali, była świeża i wnosiła awangardowe zacięcie do dźwięków. Długie utwory, poprzetykane partiami akustycznymi, nie miały jeszcze nic wspólnego ze stylistyką "progresywną", były czymś na przecięciu ciemnego heavy metalu oraz... black metalu. Tak, tak, dobrze napisałem, żuczki. Trzecia płyta - "My Arms Your Hearse" - nie była już tak świeża, ale trzymała poziom, natomiast od kolejnego wydawnictwa pod tytułem "Still Life" kapela weszła na mieliznę. Paradoksalnie, wówczas zaczęła się moda na Opeth i setki młodych metaluchów zaczęły się zespołem niezdrowo podniecać, że taki "progresywny" jest niby. Piąty album - "Blackwater Park" był równie nudny, co poprzedni, ale jeszcze więcej mrocznych dzieci w długich płaszczach zaczęło płakać ze wzruszenia.
"Deliverance" - album kolejny - był dość miłym zaskoczeniem, gdyż kapela starała się powrócić do stylistyki dwóch pierwszych płyt, nie było tam zbyt wiele natchnienia i poezji. Album akustyczny pod tytułem "Damnation" był ciekawostką i daje się go słuchać, ale na Dupę Herkulesa, gdzie jest na nim rzeczona odwaga, gdzie progresywność i nowatorstwo? Bo ja słyszę tylko sentymentalną podróż z mellotronem do lat 70. Nic więcej. O ostatnich dwóch krążkach - "Ghost Reveries" oraz "Watershed" - szkoda gadać. Są nudne jak flaki z olejem i wypełnione dłużącą się muzyką utrzymaną w wyjątkowo złym guście.
2. DYKTATURA PROGRESYWNYCH DZIADÓW
I na koniec mała konkluzja. Skąd w Polsce zespoły takie jak Opeth zyskują poklask prasy muzycznej? Otóż, rozwiązanie jest bajecznie proste. Nie ma u nas w kraju opiniotwórczych dziennikarzy, którzy szanują nowatorską muzykę, nie mają oni świadomości, że to nie Pink Floyd i Yes są najważniejszymi zespołami lat 70., ale może The Stooges i New York Dolls dla przykładu? Te progresywne dziady walą "achami" i "ochami" słysząc płytę jakiegoś kolejnego, trzecioligowego zespołu progresywno - regresywnego będącego kolejnym klonem klona Genesis, Pink Floyd, czy Dream Theater. O scenie postpunkowej, o wiele ważniejszej dla rozwoju muzyki, nikt się nawet nie zająknie. Ale za to gdy wychodzi płyta kolejnego muzycznego emeryta (i to nie w sensie wieku, ale skostnienia muzycznego), progresywne dziady ślinią dywany. I potem cała młodzież słucha Opeth zamiast Killing Joke.
środa, 5 maja 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
"Progresywne dziady" - ta definicja wyjątkowo mi pasuje. Ok. mieli swój udział w czymś takim jak "rock symfoniczny" lub właśnie progresywny, ale z czasem wszystko to zaczęło zjadać własny ogon lub odcinać kupony od kilku udanych płyt. Rock regresywny, ot co...
OdpowiedzUsuńW Polsce moim skromnym zdaniem dużo szkody zrobiła Trójka. Mimo całego szacunku dla tej stacji, wciąż nie mogę zapomnieć psucia gustu przez obywatela Niedźwieckiego i obywatela Kaczkowskiego.